Operacja „Wilcze lasy”
Autor: Styro Team PGD Wilki Miastko
Narodowo??: Wilki z Miastka oraz Mielnianie z Mielna i s?siedniego Koszalina Strony konfliktu: B??kitni (szlachta) i Zieloni (zielarze). Przynale?no?? na drodze losowania. 
Niedziela 20110410, w przeciwie?stwie do poprzednich sze?ciu dni o dziwo okaza?a si? ?adnym, wiosennym dniem. S?onko ?wieci?o, temperatura by?a idealna do biegania po lesie w pe?nym rynsztunku i co najwa?niejsze cz?owiek nie mia? wra?enia, ?e jest ch?ostany karcherem przez zazdrosn? kochank? po jajkach, czyli krótko mówi?c – nie pada?o. Ale do rzeczy. Po godzinie dziewi?tej i zbiórce pieni?dzy do kapelusza uda?em si? z naszym mi?osiernie panuj?cym sir Stanisem na misj? o kryptonimie „Zakupy”. Misja okaza?a si? spacerkiem i rozgrzewk? przed w?a?ciwym pocz?tkiem, a mianowicie wpakowaniu si? do aut i dotarciu na miejsce starcia. Okolica by?a i?cie sielankowa – z jednej strony strome stoki i jezioro, z drugiej solidny w?wóz w ziemi, a nade wszystko okoliczne lasy – li?ciasty oraz sosnowy m?odnik, na temat którego jeszcze si? wypowiem. Po zwyczajowym rozprostowaniu ko?czyn, zapaleniu fajki oraz przygotowaniu sprz?tu do strzelania i zbiorowej fotce (i tylko zbiorowej fotce gdyby kto? mia? chleb na my?li) nast?pi?o losowanie opasek, które w akcie mi?osierdzia i ma?ej ?apówce zrobi?a dla nas moja szanowna rodzicielka. Mi wypad?o by? w B??kitnych, co okaza?o si? dobrym wyborem, ale o tym pó?niej. Etap pierwszy zabawy polega? na odnalezieniu uzbrojonego w aparat reportera, który zna? po?o?enie tajnej skrzyni z jeszcze bardziej tajn? zawarto?ci?. Na domiar z?ego ca?a zabawa polega?a na „kto pierwszy ten lepszy”. Ruszyli?my wi?c w swoj? stron?, a Zieloni w swoj?. W?a?ciwa akcja zacz??a si? od wej?cia w sosnowy m?odnik, który by? opanowany przez trzeci?, wrog? zarówno Zielonym jak i B??kitnym si?? – sarny i dziki. Te pierwsze co krok rozstawi?y bobki przeciwpiechotne, te drugie ptysie przeciwczo?gowe. Uwa?aj?c pod nogi, jak i rozgl?daj?c si? czujnie na boki dotarli?my bez przeszkód w okolice, gdzie powinien przebywa? reporter. Plan zak?ada? zostawienie gostka w spokoju i przygotowanie zasadzki na Zielonych. Czaj?c si? ze Stanisem za dwiema sosnami, z reszt? dru?yny za plecami wyczekiwali?my nadej?cia upragnionego wroga. Nie min??o wiele czasu jak cz??? niczego nie podejrzewaj?cych Zielonych wyeksponowa?a si? pi?knie jak manekiny w witrynach sklepowych. Na ten widok palec wskazuj?cy prawej d?oni zacz?? mnie potwornie sw?dzie?. Nacisn??em spust i wtedy okaza?o si?, ?e bateria w Rasputinie, moim ka?achu, umar?a. Nie wcze?niej, na próbnym strzelaniu, ani nie pó?niej, gdy mnie ubili w drugim etapie, tylko akurat w momencie, gdy jedn? seri? mo?na by?o pos?a? diab?u do kot?a po?ow? wrogiego oddzia?u. I na nic zda?y si? kl?twy, z?orzeczenia i poprawianie kabelków. Szcz??cie w nieszcz??ciu, ?e sir Stanis z M4 okaza? si? seryjnym morderc?, który bez mrugni?cia okiem uszczupli? Zielonych o dobrych kilka duszyczek. Có? to by? za widok; opanowany bitewnym sza?em Stasiu sia? kule jak baba mak. A na dodatek poratowa? mnie zapasow? bateri?, niestety, po fakcie, kiedy ju? nie by?o do kogo pru?.   Nie ma sensu wspomina? o podchodach i ostrzelaniu ?miesznego, który by? w naszej dru?ynie i w?óczy? si? po krzakach w sobie tylko znanym celu. W mi?dzyczasie Stanisa szlag trafi?, przez co dowodzenie przesz?o w r?ce moje, Wojtasa i ka?dego pozosta?ego przy ?yciu B??kitnego, który uwa?a?, ?e jego plan i wyczucie kierunku jest tym w?a?ciwym. Na szcz??cie kto? (chyba Wojtas?) znalaz? reportera zanim niedobitki wrogiego oddzia?u wy?apa?y nas jeden po drugim, przez co zako?czy? si? pierwszy etap starcia. Kolejna runda zacz??a si? respem obu dru?yn. My, jako ci, którzy z?apali i przes?uchiwali reportera, mieli za zadanie dotrze? do skrzyni, za? Zieloni, zgodnie ze scenariuszem, przygotowywali nam gor?ce powitanie gdzie? w lesie. „Over the hills and far away” chcia?oby si? rzec. Po d?ugich debatach i nauce czytania mapy zg?osi?em si? na ochotnika, który poprowadzi?by oddzia? dywersyjny okr??n? drog?. Z b?ogos?awie?stwem dowódcy ruszy?em przed siebie, prowadz?c do boju ?miesznego i Jara. Nasza trójka okaza?a si? zsynchronizowana jak zegarki u mnie w domu, jak to mówi? „ka?dy ch** na swój strój” Ale najwa?niejsze, ?e jako? nam sz?o, po paru minutach by?o coraz lepiej, tak pod wzgl?dem szybko?ci marszu jak i wykonywania rozkazów. Przedzieraj?c si? przez g?sty jak w?osy ?onowe las doszli?my do drogi, któr? pokonali?my w pe?ni profesjonalnie – skryty za ma?ym pagórkiem os?ania?em biegn?cych przez odkryty teren kolegów, a potem do??czy?em do nich w bezpieczne miejsce. Teraz czeka?o nas strome, poro?ni?te k??bowiskiem krzaków zbocze opadaj?ce a? do jeziora. Na domiar z?ego gdzie? po lewej kr?cili si? cywile, co nieznacznie wp?yn??o na tras? przemarszu. Niezauwa?eni przez zb?dne oczy wydostali?my si? na woln? od przeszkód ?cie?k? biegn?c? wzd?u? jeziora i pomkn?li?my truchtem, podejrzliwie ?ypi?c przed siebie i na wznosz?ce si? po prawej stronie zbocze. Dzi?ki bogini, ?e nikt nas nie niepokoi?. Ani podczas biegu, ani podczas mozolnego wdrapywania si? pod gór?, niedaleko miejsca gdzie mia?a znajdowa? si? tajna lokalizacja tajnej skrzyni z tajn? zawarto?ci?. I wrogiem czaj?cym si? gdzie? w okolicy. Swoj? drog? to komunikacja mi?dzy pododdzia?ami by?a na ni?szym poziomie ni? podczas I wojny ?wiatowej – tam przynajmniej mieli go??bie pocztowe, a my ledwie trzy krótkofalówki, z których dwie jako-tako dzia?a?y. Jak si? przekona?em nie warto i?? na szpicy, chocia? jako dowódca musia?em ?wieci? przyk?adem… przynajmniej do czasu, a? brn?c przez bukowy las z walaj?cymi si? co krok stosami ?wierkowych ga??zi ubili mnie jak kur? na rosó?. Przynajmniej da?o to czas ?miesznemu i Jarowi na ukrycie si?. Chc?c, nie chc?c umar?em i wyszed?em na drog? z czerwon? szmatk? w r?ku, co uchroni?o mnie przed kolejnym zabiciem przez kr?c?cego si? po polnym trakcie strzelca Zielonych, który notabene nied?ugo potem do mnie do??czy?. Rozp?ta?a si? zaci?ta bitwa. Trup ?cieli? si? g?sto, a by? to w przewa?aj?cej ilo?ci trup zielarzy. ?mieszny i Jaro to jacy? psychopaci, którzy wys?ali do Abrahama na piwo tyle duszyczek, ?e biedny aposto? chyba musia? wyci?ga? beczki z pienistym trunkiem ze swych prywatnych zapasów. Wspomnie? równie? nale?y, i? mia? miejsce akt niespotykanego wandalizmu. Otó? stoj?c sobie w czwórk? czy pi?tk? jak na prawdziwe trupy przysta?o, pal?c fajki i zwil?aj?c gard?a wod? kto? dopu?ci? si? zbezczeszczenia naszych zw?ok na masow? skal?. D?uga seria zagrzechota?a o nasze stygn?ce cia?a niczym groch rzucony o ?cian?. Kln?c i z?orzecz?c odeszli?my w bezpieczne miejsce. Tymczasem Jaro i ?miechu, ulegaj?c przewa?aj?cym si?om wroga i pot?dze fruwaj?cego wokó? kompozytu, równie? wybrali si? w podró? do piekielnego kot?a. Wraz z up?ywaj?cym czasem coraz wi?cej trupów do??cza?o do nas, niczym w filmach o zombie, chocia? o tym, jak toczy si? g?ówna bitwa mieli?my takie samo poj?cie co Eskimos o zwyczajach pogrzebowych murzy?skich plemion z Centralnej Afryki. W ko?cu jednak si? doczekali?my konkretnych wie?ci. Jak si? okaza?o B??kitni pod wodz? sir Stanisa Sixkillera nie do??, ?e skrzyni? zdobyli, to jeszcze przytaszczyli j? na miejsce ewakuacji. A by? ju? najwy?szy czas ku temu, bo oznacza?o to, ?e my, trupy pó?zgnite, odrodzili?my si? w nowych cia?ach, ponownie gotowi sia? ?mier? i zniszczenie, nape?niaj?c serca p?acz?cych wdów smutkiem i rozpacz?.   Trzeci etap zosta? rozpocz?ty! A wiedzie? nale?y, i? my, B??kitne Diab?y, maj?c ka?dy po trzy ?ycia, musieli?my obroni? skrzyni? przed chciwymi mackami Zielonych Demonów, którzy mieli niesko?czonego respa. Ko?ci zosta?y rzucone, powiedzia? m?? rzucaj?c chud? ?on? o ?cian?. Broni?c ze ?miesznym prawej flanki, przykryci ga??ziami jak zawodowe kameleony, czekali?my przepisowe dziesi?? minut, jakie otrzymali?my w darze od bogini jako czas na okopanie si?. Oczekiwanie zacz??o si? przed?u?a?, a? tu nagle…    Jakie? by?o moje zdziwienie widz?c Zielonego skradaj?cego si? po prawej! Pu?ci?em przeto seri? ?mierteln?, zdobywaj?c tego dnia pierwszego, upragnionego fraga. A ubitym by? kolega w paintballowej masce, co imienia jego nie znam. Wróg atakowa? zaciekle i przebiegle, nie okazuj?c strachu ni wahania. Jednak dzi?ki naszej nieugi?tej postawie okupionej tu i ówdzie stratami odpierali?my kolejne szturmy. Czo?gania i biegania po lesie by?o co niemiara. Wspó?pracuj?c z koleg? dzier??cym M249 ubili?my snajpera i jeszcze kogo?, uznaj?c te dwa fragi za wspólne. A chwil? pó?niej, a mo?e przedtem, ju? nie pami?tam, ujrza?em czerep wychylaj?cy si? zza wzgórza. Pruj?c seriami chybi?em jednak i sam zebra?em idealn?, puszczon? ze ?mierteln? precyzj? seri? w okulary. Szacunek dla mego kata za pewn? r?k? i mordercze sk?onno?ci.  Zszed?em wi?c do respa razem z naszym snajperem, który te? przeniós? si? na chwil? do Walhalli. A w mi?dzyczasie Zieloni, jakby nie by?o bestie nie w ciemi? bite, zaatakowa?y „od dupy strony”, czyli lasu, który mieli?my za plecami. Niewiele my?l?c ruszyli?my razem ze snajperem w tamten las w celu wykurzenia wroga, jednak?e na pró?no, gdy? jak si? okaza?o nikogo tam ju? nie by?o. Plan zak?ada?, ?e po pó?godzinie przyb?dzie do nas Kawaleria Powietrzna z odsiecz?. Jednak?e nie spieszyli si? nasi wyimaginowani wybawcy, gdy? musia? up?yn?? jeszcze kwadrans, zanim og?oszono zawieszenie broni i zwyci?stwo B??kitnych. Zm?czeni, ale zadowoleni, wespó? z Zielonymi rzucili?my si? na skrzyni?, z której, mieli?my nadziej?, wyskoczy napalona dziwka lub chocia? klaun-szyderca na spr??ynie, jak w kreskówkowych tortach. Tajna zawarto?? przesz?a nasze naj?mielsze oczekiwania. Czego tam nie by?o! Pyszne, orze?wiaj?ce piwko, kie?bachy zdaj?ce si? krzycze? „zjedzcie nas!”, Pa?er Napoje, bochenki chleba, a nawet musztarda i ketchup! I nawet brak dziwki nie przeszkadza? zbytnio, gdy? w pierwszej kolejno?ci cz?ek musi nape?ni? ?o??dek zanim zajmie si? innymi rzeczami. Uczta by?a wy?mienita, zw?aszcza kie?bacha, któr? upiek?em „na Murzyna”, czyli z zewn?trz czarna jak kominiarz, a w ?rodku surowa.      Spotkanie zako?czy?o si? niezobowi?zuj?cym starciem typu „atak-obrona”, gdzie atakuj?cy szli z wiatrem, przez co my, obro?cy, mogli?my co najwy?ej patrze? jak nasze kulki lataj? w przeró?nych kierunkach jak chmara komarów, za? atakuj?cy trafiali bezb??dnie raz po raz. Tak zako?czy?a si? Operacja „Wilcze Lasy”. Atmosfera spotkania by?a przednia. ?adnych k?ótni, terminatorów czy d?sania si? niczym klepni?ta w ty?ek pensjonarka w Ciechocinku. By?o to nasze drugie spotkanie z Teamem Mielno, i drugie na plus. By?, jak to mówi? „fun”, a o to przecie? w tym wszystkim chodzi, czy? nie? Na koniec tako rzek?: „Chwa?a dzielnym przegranym i cze?? heroicznym zwyci?zcom”. To napisa?em ja, Styro, ze Stanisowej ?aski kronikarz.
?ród?o: WILKI |